Gdzie zacząć pisać bloga?

Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie jest całkiem prosta, ale rozumiem dlaczego początkującym autorom ten problem spędza sen z powiek, dlatego dziś wyjaśnię, jak sobie z nim poradzić w najprostszy możliwy sposób.

Są ludzie, którzy prostych zdań nie rozumieją lub – w co bardziej chcę wierzyć – nie czytają dokładnie, więc zanim rozpoczniesz czytanie, pragnę poinformować, że najważniejszym słowem niniejszej publikacji jest “zacząć”. Z A C Z Ą Ć.
Bo tak trochę mam już dość tłumaczenia, że wcale nie krytykuję zaczynania od pisania bloga. Uważam to jednak za utrudnianie sobie życia, a ja lubię Ci je ułatwiać.
No dobra, tyle tytułem wstępu i jedziemy.

Gdybyś dziś zaczynał, to jak byś zaczął?

To jedno z pytań, które zadajecie mi na naszych cotygodniowych spotkaniach z trudną młodzieżą. Jeśli jeszcze nie uczestniczyłeś w takim spotkaniu, zapisz się na nie kiedykolwiek, gdziekolwiek i z kimkolwiek, byle nie ze mną, bo nie mam dla ciebie czasu.
Gdybym dziś zaczynał, to pewnie doszedłbym do wniosku, że niczego nie potrafię, na niczym się nie znam, więc jestem całkiem niezłym materiałem na eksperta. A może nawet dobrego blogera.
Skoro chciałbym pisać bloga, to może najbardziej oczywiste rozwiązanie jest najlepsze i ponownie zacząłbym od pisania na jakiejś gotowej platformie blogowej. Tyle że od razu przypomniałbym sobie, jak to Onet parę tygodni temu pokazał środkowy palec swoim ostatnim żyjącym blogerom, ogłaszając, że platformę zamykają, a kto ma u nich bloga, niech się po prostu pierdoli i nie zawraca dupy. Oczywiście tak wulgarnie tego nie powiedzieli, ale tak właśnie twórcy mogli się poczuć. Wirtualna Polska też zamknęła swój serwis i z tych dużych platform została tylko Agora (blox.pl), do której mam ogromny sentyment, bo właśnie u nich traciłem dziewictwo.
No to może sam se WordPressa postawię, serwery wykupię, odpicuję wszystko na pierwszym lepszym darmowym szablonie? Tylko kurde, ja się na tym nie znam. Coś się sypnie i jestem w grobie. Poza tym – kto w ogóle dowie się o moim istnieniu? Nie, to chyba zbyt ryzykowne.
To może Youtube? Wszyscy mówią, że wideo to przyszłość i tam największa kasa i w ogółe ci youtuberzy tacy popularni są. Któż by nie chciał do tej przyszłości należeć? Tylko o czym te filmy robić…jak je robić…jakość…się wybić…”hejka wszystkim, cześć kochani”, “pamiętajcie o łapce w górę”, “proszę o subka”.
[przerwa na rzyganie]

Ok, gdzieś tego bloga trzeba założyć. Twitter? Fanpage? Instagram?

Co się najbardziej opłaca?

I właśnie do tego sprowadza się problem początkujących autorów. Do tego jednego zagadnienia, na które odpowiadam od lat. Co warto? Co ma przyszłość? Gdzie szybciej się wybiję? Gdzie więcej zarobię?
To jest dokładnie ten sam błąd, jaki za parę miesięcy popełni tysiące tegorocznych maturzystów. Kierunek studiów wybiorą, patrząc, gdzie idą znajomi lub gdzie po studiach jest lepiej płatna praca. Głupota. To jest tak głupie, jak przystrajanie łóżka śniadaniem.

Byłem kiedyś o krok od popełnienia tego błędu(wyboru studiów, nie łóżka) i jak mi przypomnicie w maju, żebym w końcu (po ilu latach, dziesięciu?) napisał drugą część tekstu „Tuż przed maturą kwitły kasztany”, to opowiem wam, jak nie zostałem kaowcem, psychologiem, aktorem, prawnikiem, celnikiem, spedytorem. A próbowałem. Oj bardzo próbowałem.

Myślenie o tym,

gdzie najszybciej osiągniemy cel

nie jest od początku do końca złym myśleniem. Jest utrudnianiem sobie życia. Teraz i później, bo najpierw marnujemy piękny i romantyczny czas pierwszych chwil budowania naszej marki. Zamiast cieszyć się nimi, uczymy się nowego medium, tej najbardziej opłacalnej formy, a po jakimś czasie (mniej więcej po roku) pojmujemy, że mimo posiadania czytelników/widzów oraz drobniaków na koncie, nie czujemy się szczęśliwi.

Miałem to w 2008 roku, kiedy wszedłem na Youtube z pomysłem na komentowanie fragmentów gier komputerowych. To było mocne pierdolnięcie, żadnego mozolnego budowania zasięgu. Jeden film, drugi film, trzeci i jeb. 50 tysięcy widzów. Po miesiącu 100 tysięcy. A po mniej więcej 2 miesiącach poczułem, że zmuszam się do robienia tych filmów. Fajnie, że są fajne, fajnie, że mam od cholery widzów i fajnie, że znowu mi się coś w życiu udało. Niefajnie, że mnie to nie bawiło. Tak zwyczajnie nie czułem, że to jest coś, co chcę robić I rzuciłem to w cholerę, a dziś nieliczni, którzy pamiętają moje przygody z grami, dziwią się, że mając tak dobry „produkt”, po prostu z niego zrezygnowałem. Był jeszcze jeden powód rezygnacji, ale o nim opowiem przy innej okazji.

Nie tylko wtedy, gdy zaczynasz, ale zawsze, gdy zajmujesz się tworzeniem czegoś, powinieneś czuć radość z tworzenia. Niechże i pieniądze będą najważniejsze, niechże i będą celem. Pochwalam to, bo każdy autor ma prawo do realizowania swoich potrzeb i stawiam znak równości między tymi, którzy myślą, że swoją twórczością zmienią świat a tymi, którzy po prostu chcą

zarobić jak najwięcej

Tworząc, nie zapominajmy, że za 5 lat życie wciąż będzie trwało i choć brzmi to banalnie i niby wszyscy o tym wiemy, to chyba nie wszyscy naprawdę zdajemy sobie z tego sprawę. Wspominałem o tym przy okazji tegorocznego rankingu wpływowych blogerów. Chyba w ebooku o tym pisałem, że od pierwszej edycji rankingu (2009 rok) tylko jeden bloger się w nim utrzymał. Nie żeby pozostali z poprzednich pokoleń blogerów pomarli z głodu, ale nie udawajmy, że wszyscy spełnili swoje marzenia i wypoczywają sobie teraz w ciszy na bezludnych wyspach. Wielu z nich, bardzo wielu z nich przepierdoliło swoją szansę, bo albo nie traktowali blogowania poważnie (co nie jest wadą) albo się wypalili albo pokpili konieczność ciągłego uczenia się i dostosowywania się do zmian w social mediach. Czy tego żałują, czy nie, to już ich sprawa i w sumie nic mi do tego, tym bardziej, że znam osobiście kilka osób, które twierdzą, że bardziej spełniają się w pracy na etacie niż na blogu. Wierzę im.
Wybierając dziś tworzenie tam, gdzie ci się to najbardziej „opłaci”, gdzie szybciej zdobędziesz popularność, jest krótkowzroczne i wcale nie jest drogą na skróty.
Najlepsze rozwiązania są najprostsze. Nie oglądaj się na mnie, nie oglądaj się na popularnych blogerów, nie myśl przez pryzmat chęci uzyskania szybkiego efektu.

To zwykle doradzam początkującym twórcom, zadając im tylko dwa pytania:

1. Jaką historię chcesz opowiedzieć?
To podchwytliwe pytanie. Żaden początkujący autor nie myśli kategoriami storytellingu i zazwyczaj „opowiadanie historii” tłumaczą sobie zbyt dosłownie. Chodzi oczywiście o tematykę twórczości, wokół której historię można zbudować, nie zaś o wymyślanie wątków głównych, pobocznych, bohaterów, itd…

I drugie pytanie:
2. Wyobraź sobie, że musisz opowiedzieć mi, co jadłeś na śniadanie lub co cię dziś wkurzyło. Która forma jest ci najbliższa, która sprawiłaby ci najmniej problemu: tekst, foto czy wideo?

Jeszcze nigdy nie usłyszałem „wideo”, mimo że o wideo coraz częściej jestem pytany przez tych, którzy jeszcze nie zaczęli.
Odradzam utrudnianie sobie życia już na początku. Są tylko dwie formy, które w dzisiejszych czasach jest w stanie tworzyć każdy. Nawet osoby nieposiadające żadnych umiejętności. To fotografia i krótkie formy tekstowe. I na dobrą sprawę jest tylko jedno miejsce, w którym można to robić najwygodniej, najtaniej i najszybciej budując swoją markę: Facebook. Co nie oznacza, że warto olać pozostałe miejsca, bo Instagram też jest świetnym serwisem dla początkujących.

I tym sposobem wracamy do początku tekstu. Gdybym zaczynał dziś od nowa i był takim leniem, jakim jestem obecnie, pierwsze kroki stawiałbym na Facebooku i Instagramie. Nie ma ani jednego sensownego powodu, by od razu wbijać na blog(na swojej lub cudzej platformie), ani tym bardziej od razu pakować się na Youtube, a już na pewno nie trzeba sobie zaprzątać głowy innymi serwisami. Warto zacząć (z a c z ą ć!!!) tam, gdzie od samego początku możemy liczyć na wsparcie znajomych, którzy tworzyć będą zalążek naszej społeczności, a wszyscy nasi znajomi są przede wszystkim na Facebooku. Warto zacząć od prostych form, aby wyrobić w sobie to, co najważniejsze na początku:

nawyk regularnego tworzenia treści

To ważne, ponieważ najczęstszą przyczyną braku czytelników na blogu jest brak autora na blogu i wiem, jak trudno jest przekonać blogerów, aby w końcu zaczęli tworzyć regularnie. Jak już ktoś wejdzie w rytm „piszę se kiedy chcę” albo „piszę raz na tydzień”, to ciężko jest się przestawić, tym bardziej, że na efekty przyjdzie  czekać miesiącami. Tym bardziej, że w międzyczasie trzeba ogarnąć sztukę pisania, właściwego wyważenia tematów, zastawiania haków na czytelników, zatrzymywania ich i masę innych umiejętności, pomagających w budowie zasięgów.
Warto zacząć tam, gdzie najprościej, najtaniej, najwygodniej i najszybciej. Nie skakać na głęboką wodę. To jak z treningami. Gdy chcesz zacząć regularnie biegać i marzy ci się start w maratonie, nie próbujesz od razu przebiec 5 km, tylko zaczynasz od krótkiego dystansu, od marszobiegu, kupujesz odpowiednie buty, zmieniasz dietę, czytasz o bieganiu, rozmawiasz z osobami, które znają się na tym temacie lepiej, a przede wszystkim zaczynasz regularnie budować formę. Nie zbudujesz jej biegając raz w tygodniu i powielając te same błędy, które popełnia wielu początkujących biegaczy.
Nie utrudniaj sobie życia. Na początku idź na łatwiznę. Twój początek może trwać dzień, miesiąc lub rok. Bez znaczenia. Wyczujesz, kiedy trzeba wskoczyć na wyższy poziom i wtedy po prostu na ten poziom wskoczysz. Sam. Sama. A jak zechcesz skoczyć szybciej i wyżej, to Ci w tym trochę pomogę. Od tego tu przecie jestem 🙂

Related Articles