Czy nadajesz się do pisania bloga?
Nazywam to testem monety.
Rozejrzyj się wokół siebie i skup się na trzech przedmiotach. Przede mną są szklanka, telefon i moneta.
A teraz zamknij oczy i uczciwie odpowiedz sobie, czy dałbyś radę napisać o tych trzech rzeczach ciekawą historię, na co najmniej pięćdziesiąt stron maszynopisu.
Nie?
No cóż, jeśli nie jesteś w stanie zapełnić pięćdziesięciu stron opowieścią o przedmiotach, które towarzyszą ci niemal każdego dnia od urodzenia, to nie nadajesz się do tej roboty.
Na szczęście tylko teoretycznie. Zapomnij o tym teście. Wymyśliłem go wyłącz- nie dla mediów, aby błyskotliwie odpowiadać dziennikarzom zadającym arcy- ciekawe pytania w rodzaju: „Jaką masz radę dla początkujących blogerów”.
Załóżmy, że nie potrafisz ładnie pisać. Robisz błędy ortograficzne. Masz sła- bą wyobraźnię. Gdy mówisz, ziewasz, bo usypiają cię własne słowa.
Załóżmy, że nie masz żadnych zainteresowań, nie czytasz książek, nie oglą- dasz filmów, nikt cię nie lubi, sam nikogo nie lubisz, a rodzina chętnie wy- słałaby cię na inną planetę.
Załóżmy, że nie masz żadnych planów na życie, egzystujesz z dnia na dzień, nie wiesz, po co żyjesz, dla kogo i za jakie grzechy.
Cóż, mam dla ciebie jedną dobrą radę. Załóż bloga. Nadajesz się do tej roboty, ale nie dlatego, że blogerzy są beznadziejni. To też, ale przecież nie przyznam tego na początku książki, bo wpędzę w depresję całą intelektual- ną przyszłość narodu.
Punkt odniesienia nie istnieje.
Nie ma wyznacznika wskazującego, kto po- winien pisać bloga, a kto nie. Owszem, w kolejnych rozdziałach dowiesz się o pewnych cechach dyskwalifikujących blogerów, może nawet uda mi się zniechęcić cię do tej roboty. Ale mocno wierzę, że mi się nie dasz. Za każdym razem, kiedy będę próbował ci wmówić, że jesteś do kitu i niczego nie osiągniesz, powtarzaj sobie w myślach, że się mylę. Muszę tak gadać, bo jestem od tego, aby jasno określać, co jest dobre, a co złe. Na tym pole- ga rola autora poradnika. Ty zaś jesteś od tego, aby używać mózgu i mieć własne zdanie. Delikatnie jednak sugeruję, byś nie miał go zbyt często, bo wiedzy, jaką ci przekażę, nie wziąłem z sufitu i każdy rozdział jest napisany na faktach, ale nie zaszkodzi, jeśli od czasu do czasu pomyślisz, że gadam od rzeczy. I zrobisz po swojemu.
Punkt odniesienia nie istnieje. Historia uczy nas, że artysta – przyjmijmy, że bloger też jakimś tam artystą jest – może się wybić nawet wtedy, kiedy robi coś na przekór modzie, oczekiwaniom i przyjętym schematom.
Leonardo da Vinci stworzył Monę Lisę. Świat się nią zachwyca. Nim też.
Andy Warhol namalował puszki z zupkami Campbella. Świat się nimi za- chwycił. Nim także, choć nie tak od razu.
Orson Welles nakręcił Obywatela Kane’a, film uznawany przez wielu za naj- wybitniejsze dzieło kinematografii. Choć to Titanic miał większą widownię i zgarnął więcej Oskarów.
Całe pokolenia natchnionych pisały Biblię. Większość polskich rodzin ma ją w domach. Większość nie przeczytała jej w całości.
Kilka lat temu hitem okazała się książka Wszystko, co faceci wiedzą o kobie- tach. Pusta w środku. Wszystkie kartki białe. Taki żart. Wart milion dolarów.
Czasami jest tak, że nie trzeba wielkiego talentu, aby się wybić. Nie trzeba się na nikim wzorować, ani tym bardziej dostosowywać się do obowiązujących norm.
Kto powiedział, że bloger kulinarny musi umieć gotować? Doskonałego bloga można stworzyć, prezentując nieudane próby przygotowania doskonałego dania. Kto powiedział, że blogerka modowa powinna znać się na modzie? Zaryzykowałbym twierdzenie, że większość z nich się nie zna. I znakomicie prosperują. Czy bloger technologiczny musi znać się na tech- nologiach? Ależ skąd! Dlaczego nie miałby zgłębiać tego świata razem ze swoimi czytelnikami?
Daleki jestem od namawiania cię do eksperymentów. One mają relatywnie krótki okres przydatności i szybko nudzą się czytelnikom. Ale ja też zaczą- łem od eksperymentowania, a później – wedle uznania i potrzeb – zmienia- łem tematykę. Proponuję, abyś nie słuchał ludzi, którzy odradzają ci prowa- dzenie bloga. Oni się mylą. Kimkolwiek jesteś i cokolwiek potrafisz, nadajesz się do tej roboty.
No właśnie. Co ty w ogóle potrafisz?
NA CZYM TY SIĘ ZNASZ…?
To prawdopodobnie najgłupsze pytanie, jakie można zadać, ale mimo to jest zadawane przez wielu potencjalnych blogerów. Kiedy je słyszę, przy- pominam sobie, jak sam kilka lat temu, jeszcze zanim zostałem blogerem, zadzwoniłem do redakcji popularnego miesięcznika. Miałem szczęście, bo telefon odebrał redaktor naczelny:
– Dzień dobry, nazywam się Tomek Tomczyk. Czy mógłbym dla was pisać artykuły?
– Oczywiście.
– A na jaki temat?
I to był mój koniec. Redaktor zachował się bardzo taktownie, pytając, czy aby na pewno wiem, do kogo się dodzwoniłem, a jeśli tak, to powinienem też wiedzieć, jaką tematyką zajmuje się jego pismo. Zachęcił do współpracy, ale było za późno, bo cały spaliłem się ze wstydu.
Z blogami sprawa jest podobna. Sam wiesz, w czym jesteś dobry. Wiesz, na jaki temat masz najwięcej do powiedzenia. Tymczasem wielu blogerów ma mentalność maturzystów. Po zdaniu egzaminu dojrzałości nie szukają uczelni, która byłaby adekwatna do ich zainteresowań. Idą szkolić się tam, gdzie są dobrze płatne zawody. W ten sposób nie można wygrać życia, można za to dołączyć do grona frustratów, którzy do końca będą już robić coś, czego nienawidzą.
Nigdy nie wymyślaj tematyki swojego bloga. Ona jest w tobie od zawsze.